Turkusowooka kontemplowała wydarzenia docześnie zrzuciwszy jarzmo ciemiężców jakim było państwo z jego infrastrukturą. Wtłaczanie regułek w niezapisane tablice umysłów młodych istot oburzało ją doszczętnie. Samodzielność jest zła? Gdzie czasy wolnych ludzi? To skończyło się bezpowrotnie.
Muśniętą słońcem twarz dziewczyny owiewał wieczór. Wycieńczona legła na posłaniu z pluszowego koca na podwórzu. Jej przystań znajdowała się na wzgórzu wśród zielonych połaci lasów. Ogień zmierzchu zajmował lasy, drzewo po drzewie, igłę po igle. Zieleń przemieniała się w brąz, a brąz w czerń. Adeline ukochała sobie kolor żałoby szczególnie po śmierci łodzi po której miała płynąc przez szargany sztormami ocean życia . Kim był ów dźwięczny głos? Co znaczyły jego słowa? Szatynka imaginowała sobie postać stojącą za tym paradoksalnym wydarzeniem, za powodzią mroku. Czyżby to było tylko urojenie? Czyżby zachorowała na schizofrenię jak jej prawdziwa matka? To było dla niej tak wiele. Jednak wiedziała, że nawet gdyby, nie ma co szukać pomocy u lekarza, nie pomogą jej tak jak jej rodzicielce. Wyrwała swoje smutne źrenice z letargu i poszła to śnieżnobiałej budowli nie zwróciwszy uwagi na przybraną matkę której nienawidziła. Położyła się na sosnowe łóżku patrzywszy li w okno - po słońcu została tylko żarliwa łuna. Tak mijały jej godziny. Twarz przez czas została wykrzywiona w cyniczny obraz człowieka rozumiejącego świat. Nie chciała tak żyć. Nie chciała! Może to nie była tylko jej wyobraźnia? Może tak naprawdę się to stało i jej cierpienia się skończą? Pomyślała o tym "zadaniu"... Co to może być? Licho wie, licho nie śpi .Jaką rolę przyjdzie jej odegrać w tym teatrze złudzeń? W trudnych chwilach zawsze śpiew był jej opoką, kamieniem węgielnym jestestwa w obecnym momencie. Podbiegła po dębowej podłodze do sekretarzyka i sięgnęła po zużyty, przyozdobiony wycinkami zeszyt. Otworzyła go na losowej stronie i jej tęczówkom ukazał się poemat wyrwany z jej piersi podczas nocy pełnej konwulsji. Brzmiał on (fragment):
czarne łzy spływają po krwaym licu
nic nie będzie takie samo już
martwe przeznaczenie
ZYWE CIERPIENIE
spalam się dążąc do słońca
s
p
r
z
e
c
z
n
o
ś
ć
DRĄŻY
Poruszona zrodziła spojówkami łzy po czym udała się w objęcia Morfeusza.
Przez okno wdarł się wicher. Krepowe zasłony szalały niczym piekielne cebery przed świętym płynem Boga. Delikatne rośliny ranione były przez latające drobnostki. Adeline obudził trzask rozbitego szkła i świst oddechu Lucyfera.
- Gotowa do drogi? - wszystko się uspokoiło, a w oknie pojawił się Cień.
Zielonooka wyprostowała swój grzbiet. Zobaczywszy co się stało, nie mogła uwierzyć w obecny stan rzeczy... a głos... Ten sam co wcześniej. Była tego pewna. To wyjaśniło wszystko. Zielonooki mężczyzna opierał się o cedrową framugę jej okna. Jego spojrzenie świdrowało, prześwietlało otoczenie z nieludzką dokładnością. Dziewczyna patrząc na niego miała nieodparte wrażenie, że jest inkarnacją ognia ze starożytnej świątyni zapomnianego boga. Właśnie zakładał włosy koloru palonych ziaren kakaowca za ucho.
-Słyszysz mnie?- zmarszczył brwi.
-T-tak...- w tej chwili wyprostował się i jej źrenicom ukazała się jego greckie kształty... Prawdziwie doskonały, sam Fidiasz nie dokonałby podobnego arcydzieła.
-To ty mówiłeś do mnie przed szkołą- skonsternowana zapytała nieśmiale.
-To ja. Dobra, dobra... nie przeciągajmy... jesteś zdecydowana na odrzucenie mniernoty życia na tym świecie i odkrycie swojego prawdziwego przeznaczenia? - zacisnął nabrzmiałe wargi. Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć.
- Lepiej żebym nie zostawał tu zbyt długo... Mogę mieć z tego tytułu kłopoty.
-Otwieraj córko! Co ty sobie wyobrażasz?! - do drzwi dobijał się ojciec.
- Zgadzam się!
Wiatr zadał i para rozpłynęła się w mgle nocy i świetle srebrzystego globu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz